Królicze niebo

Są takie dni kiedy nawet urokliwy widok i niebieskie niebo człowieka nie cieszą. Patrzę na płynące po niebie, oświetlone wiosennym słońcem, obłoki i jedyne co przychodzi mi na myśl to to, że czas płynie nieubłaganie. Tak jak one, nigdy nie stoi w miejscu. Życie nie stoi w miejscu. Coś przychodzi, coś odchodzi. A na odejście, choćby nie wiem jak bardzo spodziewane i wliczone w ryzyko zwane życiem, nigdy nie jesteśmy gotowi. W moich myślach od wczorajszego świtu jest tylko jedna maleńka istotka, nasz mały futrzasty promyczek słońca, który zgasł. Minęła zaledwie doba od kiedy jesteśmy w naszej codzienności bez Niej i wszystko jest zupełnie inne. Puste. Pozbawione sensu. Nie chcemy tego czuć. Nasza kochana królinka przez kilka dobrych lat była naszym dobrym duszkiem. Dawała nam radość samą swoją obecnością. Uwielbiałam patrzeć na Jej małe rytuały, słyszeć Jej tupanie w nocy za kanapą, kiedy przemieszczała się pomiędzy swoimi bazami w poszukiwaniu smakołyków, które K. zawsze zostawiał dla Niej. Najczęściej jakieś suszone zioła, sianko lub świeży koperek. Często w nocnej ciszy dało się słyszeć cudowne odgłosy chrupania. Wciągała zioło aż miło 😊. Zabawne i kojące za razem. Kiedy zaczęła tracić wzrok uznaliśmy, że koniecznym jest zadbanie o to aby mimo tej dysfunkcji nie straciła nic ze swojej mobilności. Wyznaczyliśmy Jej bezpieczne korytarze, które oswoiła sobie i doskonale wiedziała gdzie jest i jak się po nich poruszać. Aby nie narażać Jej na stres przenoszeniem w inne miejsce domu zdecydowaliśmy, że najlepiej jeśli na stałe będzie funkcjonowała w salonie. Dla Niej postanowiliśmy spać na kanapie aby zawsze być blisko. Była naszym oczkiem w głowie. Podporządkowaliśmy Jej nasze wszystko. Teraz kiedy Jej nie ma, dostrzegam jak bardzo. Gdzie nie spojrzę w domu wszystko przypomina mi Ją. Siadam przy stole w jadalni na krześle, na którym przez cały rok pracy zdalnej codziennie pracowałam przy komputerze. Miałam z tego miejsca widok na Nią. Zawsze w okolicach 14.30 wybudzała się ze swojej drzemki, po czym czyściła futerko i czekała na powrót swojego ukochanego Pańcia. A teraz siadam przy stole i widzę pustą przestrzeń po Jej legowisku. Nie ma Jej tam. Żal mnie ściska i łzy napływają do oczu. I tak jest ze wszystkim. Jedno spojrzenie na Jej miseczkę na wodę, którą dziś rano zdejmowałam z kuchennego ociekacza aby schować i lawina wspomnień zalewa moją głowę a wraz z nią potok łez. Czarna rozpacz. Kanapa ustawiona tak aby można było wygodnie zwiesić rękę i pogłaskać po nosku. Przychodziła w to miejsce, bo wiedziała, że tam będzie mizianko. Wtulała się w dłoń. I prosiła o więcej liżąc nas po palcach. Już nigdy nie przyjdzie. Ze względu na Nią w domu raczej zawsze panowała cisza. Nie słuchaliśmy głośno muzyki. Ja sama przy Niej wpadałam w tryb cichego funkcjonowania aby nie zakłócać króliczego snu. Wczoraj po praz pierwszy od kilku lat w głośnikach wybrzmiała naprawdę głośna muzyka. Tak jakbyśmy chcieli zagłuszyć nasz smutek. Nie da się. Mysza wiele przeszła w swoim życiu. Wyrwana z, jak to K. nazywa, targów terrorystycznych, gdzie miała być pokarmem dla jakiegoś gada, trafiła do opiekunów, których perypetie życiowe sprawiły, że skończyła w przytułku dla niechcianych królików. Razem ze swoim towarzyszem. Stres i niepewność. Taki los zgotował im człowiek. Ale w końcu szczęście się do nich uśmiechnęło. Trafiły do króliczego nieba jeszcze za życia. Miały kochający dom i odpowiedzialnego człowieka, który zapewnił im wszystko co najlepsze na ich emeryckie lata. Miały świeże i urozmaicone jedzonko, pełną swobodę poruszania się po domu, wspaniałą opiekę lekarską i mnóstwo miłości i atencji. Dwa lata zajęło Panu K. odbudowanie ich zaufania do człowieka. Były nieufne. Oboje przeszli kilka poważnych operacji ratujących życie. Cierpiąc w milczeniu, bo króle nie wydają dźwięków, dochodziły do siebie i wracały do życia. Pożegnanie Jej partnera półtora roku temu było bardzo trudne. Ale wtedy po Jego stracie całą miłość i uwagę skierowaliśmy na Nią. Teraz czuję się jak osierocona.

Umysł ludzki, a przynajmniej mój, jest tak skonstruowany, że próbuje sobie takie doświadczenie jakoś zracjonalizować. W mojej głowie co jakiś czas powraca myśl o życiowym scenariuszu, który, wierzę, że jest nam pisany. Pewne rzeczy mają się wydarzyć w konkretnym celu. Mam wrażenie, że Ona odeszła od nas aby zrobić miejsce na nowe. Na to co jest nam pisane a o czym my jeszcze nie wiemy. Czy to przeczuwała, czy o tym wiedziała ? Tego nie wie nikt na tej planecie. Nie przynosi mi to wielkiej ulgi. Jak również nie widzę za bardzo sensu w takim obrocie spraw. Ktoś kto napisał mój scenariusz walnął w tym miejscu okrutnego babola. Bo miejsca w naszym życiu starczyłoby na wszystko. Mam nadzieję, że tam gdzie teraz jest, kica sobie właśnie razem ze swoim mężem w świeżej, wysokiej trawie, skąpanej w słońcu. Albo leżą sobie wtuleni w siebie, jak to mieli w zwyczaju robić, będąc tutaj na ziemi i wciągają soczyste mleczyki. Tęsknię za Nią okrutnie…