Domino

Często jest tak, że za początkową euforią nie idzie żaden czyn. I u mnie zanosiło się na podobny scenariusz. Wróciliśmy do domu. Nastał poniedziałek i zanim się obejrzałam byłam znów w swoim kieraciku, a tam nie było za bardzo miejsca i czasu na snucie, a tym bardziej realizowanie powziętych w weekendowym uniesieniu planów. Dopiero jakiś czas później K., bardzo w swoim stylu, zadał mi pytanie, kiedy zamierzam wystawić mieszkanie na sprzedaż. Nie znajdując jakiejś specjalnej wymówki, że teraz to nie mogę, bo muszę coś innego, ważniejszego zrobić, powiedziałam, że dziś wystawię. O ile mnie pamięć nie zawodzi, to było już wolne popołudnie przed rozpoczynającym się długim weekendem czerwcowym. Późnym wieczorem wstawiłam zdjęcia i ogłoszenie. Zajęło to dosłownie chwilę, po czym odłożyłam telefon i zapomniałam o całej sprawie. Następnego ranka, jeszcze dobrze nie otworzyłam oczu, a na zegarku nie wybiła jeszcze godzina ósma, a ja już miałam pierwszy telefon. Pamiętam swoją myśl. Co do licha, luuuudzie, czy wyście powariowali? W pierwszej fazie gniewu już odkładałam telefon zarzekając się, że nie odbieram. Jak coś ode mnie chcą niech dzwonią po dziewiątej. Ale ręka była szybsza. Odebrałam, bo jakiś impuls kazał mi to zrobić. A może w głowie wybrzmiały mi powiedziane kiedyś dawno temu przez bliskiego znajomego słowa: ‘szanuj każdego zainteresowanego, bo może być potencjalnym kupcem”. Powiedział te słowa, kiedy sto lat temu faktycznie zadzwonił klient na moje panieńskie mieszkanie, które wówczas wystawiłam do sprzedania. Była sobota a ja po jakiejś piątkowej posiadówce nocnej, w dodatku na kacu. A tu dzwoni człowiek w sprawie mieszkania. Tamten klient kupił ode mnie mieszkanie, więc słowa znajomego okazały się wręcz prorocze. Na rynku nie było takiego ssania na zakup nieruchomości. Wystawiało się mieszkanie i czekało nie wiadomo ile na potencjalnego kupca. Wracając do tematu, Pan dzwonił w wiadomej sprawie. Wypytał mnie o kilka szczegółów i w zasadzie dość szybko stwierdził, że na 99% kupuje ode mnie to mieszkanie. Zamurowało mnie. Nie spodziewałam się takiego szybkiego obrotu spraw, więc wydukałam coś w stylu, że ale jak to tak? Bez oglądania? Kiedy mój mózg już się obudził i komórki podjęły pracę, oświadczyłam Panu, że jednak chciałabym zaprosić do obejrzenia mieszkania jeszcze chociaż dwóch innych zainteresowanych, na wypadek, gdyby Pan się jednak nie zdecydował. Więc nie będę dokonywać żadnej rezerwacji. Tak jak powiedziałam, tak zrobiłam. Tego ranka, czując przez skórę jak może wyglądać mój weekend po wystawieniu tego ogłoszenia, odebrałam jeszcze dwa telefony, po czym przełączyłam się w tryb samolotowy i poszłam na rower do lasu. To była słuszna decyzja 😊  

Na spotkanie z trójką kupujących umówiłam się w jednym wyznaczonym dniu. Kolejność, zupełnie przypadkowo, ustaliła się sama i wyszło na to, że spotykamy się w takiej kolejności, w jakiej odbierałam telefony. Nie było to moją intencją, a tak się właśnie stało. Pan, który dzwonił jako pierwszy finalnie zdecydował się na zakup. Zaskoczyła mnie reakcja drugiej chętnej na zakup, kiedy informowałam ją, że mieszkanie zostało sprzedane wspomnianemu panu. W odpowiedzi usłyszałam, że ona była pierwsza. Wysłała mi przecież smsa jeszcze w wieczór pojawienia się ogłoszenia, że jest zainteresowana i prosi o kontakt. Po raz kolejny zatkało mnie. Sytuacja była już rozstrzygnięta, więc żeby rozłączyć się w miłej i pozbawionej pretensji atmosferze, powiedziałam tej młodziutkiej osobie coś, co moim zdaniem miało dodać jej otuchy i chęci do dalszego szukania. Była już zrezygnowana, ponieważ po raz kolejny uciekło jej sprzed nosa wymarzone lokum. Mam przeczucie, a nawet jestem pewna, że los gotował jej coś znacznie fajniejszego. Wszystko dzieje się po coś lub jak kto woli, nic nie dzieje się bez przyczyny. Patrząc na swoje doświadczenia życiowe, wiem to na pewno. Wiem, że moje mieszkanie nie było tym czego szukała, ale ona jeszcze o tym wtedy nie wiedziała 😉. W dniu 1 lipca przestałam być właścicielem swoich czterech ścian w bloku na ósmym piętrze. I to była ta łatwiejsza część planu, bo dość szybko przyszło mi się zmierzyć z szalejącymi i rosnącymi w błyskawicznym tempie cenami nieruchomości. Do głosu doszła także moja wybredna natura. Szukałam i wybrzydzałam, scrolowałam setki ogłoszeń w necie, nie do końca mając sprecyzowane to czego szukam. Czy totalna ruina, czy może coś do liftu. A może tylko ziemia i budowa od podstaw. Był tylko jakiś bardzo mglisty zamysł i wyobrażenie. Jedyna rzecz, co do której byłam pewna, to lokalizacja. Wiedziałam, gdzie chciałam, aby była położona nieruchomość, tzn. jaki region, miejscowość, w zasadzie z dokładnością do kilku kilometrów ;D. Sęk w tym, że akurat w tej okolicy nie było żadnych ogłoszeń z nieruchomościami. Była ziemia rolna do sprzedania. Przecudowny kawałek ziemi, na którym zupełnie nic nie można było zrobić. Plan zagospodarowania jasno stwierdzał, że tylko pod zalesienie. Rozpalone wyobraźnia i nadzieje a potem zimy prysznic w postaci przepisów, których nie przeskoczysz. Żaaaaaal okrutny. Skoro tam, gdzie szukałam, nic nie było, a jeśli już potencjalnie było to mi się nie podobało, obszar poszukiwań coraz bardziej się rozszerzał. Co więcej, te najciekawsze oferty zawsze zlokalizowane były w zupełnie innych i bardzo odległych regionach Polski. Co za złośliwość losu. Czasami pojawiało się zwątpienie, że cokolwiek ciekawego gdzieś znajdę. Nie pomagały także reakcje najbliższych. W ich oczach, gestach czy słowach dało się zauważyć i odczuć niemalże przerażenie, bo o to sprzedałam mieszkanie w czasie, kiedy inflacja zaczynała szaleć. Pieniądz przecież tak szybko tracił na wartości, ludzie masowo kupowali nieruchomości a ja na odwrót. No co ja najlepszego zrobiłam i takie tam… Starałam się nie łapać tej paniki, pamiętając, że to są ich obawy a nie moje. Ja robiłam swoje tak jak postanowiłam, sama sobie powtarzając to samo, co powiedziałam wówczas tamtej zrezygnowanej i zawiedzionej dziewczynie, że gdzieś na pewno czeka na mnie ta wymarzona nieruchomość. Trzeba tylko cierpliwie szukać. Szukać, ale także pojeździć i pooglądać. Tak też zrobiliśmy. I nawet jeśli podróż nie zakończyła się historią rodem z opowieści tych osób, które to zupełnie przypadkiem przejeżdżały, zobaczyły i się zakochały w swojej ruinie, którą potem z werwą odrestaurowały, to przynajmniej dowiedziałam się w co nie chcę się pakować. Wiedziałam już na pewno, że zupełna ruina to nie dla mnie. Taki spacer po wiekowym budynku, gdzie w ścianach i stropach są dziury a wiatr hula sobie dowoli razem z duchami poprzednich właścicieli otwiera oczy i weryfikuje zamiary. I choćby miejsce nie wiem jak było urokliwie, wiedziałam, że czegoś takiego nie kupię. Za wszelką cenę chciałam uniknąć scenariusza, w którym wpakuję się w grząski temat, koszty remontu przekroczą moje możliwości finansowe i projekt utknie w martwym punkcie. Ryzyko było spore, dlatego wszystko analizowałam bardzo na chłodno. Żadnej euforii i decyzji podejmowanych pod wpływem emocji. Świadomość, że obracałam jedyną kartą, jaką miałam i bardzo wiele będzie potem zależało od tego na co tę kartę zamienię, powodowała, że ciężar każdej decyzji stawał się coraz bardziej nie do zniesienia przy jednoczesnej chęci, aby jak najszybciej coś znaleźć, żeby już klepnąć jakiś zakup i nie mieć więcej do czynienia z tym dręczącym uczuciem niepewności. Czułam, że im dłużej taka sytuacja potrwa tym bardziej ja się będę spalać. Równolegle, wcieliliśmy w życie plan pójścia na podyplomowe studia rolnicze. Wybraliśmy uczelnię, złożyliśmy dokumenty i czekaliśmy na rozpoczęcie roku akademickiego. Zajęcia miały być prowadzone w formule online. Nie będę tutaj zagłębiać się w szczegóły programu studiów, tematykę zajęć i inne tego typu kwestie. Byłam ciekawa czego dowiem się z takich studiów oraz jak bardzo rolnictwo zmieniło się od czasów, kiedy jako dziecko spędzałam wakacje na wsi u dziadków, którzy prowadzili gospodarstwo rolne. Dowiedziałam się bardzo wiele i uważam, że było warto postarać się o zdobycie tego dyplomu. Dziś zatem jesteśmy obydwoje dyplomowanymi rolnikami. Mamy uprawnienia i nie zawahamy się ich użyć 😉 Idąc za ciosem, postanowiłam także zaliczyć kurs pszczelarski. W mojej rodzinie przewinął się wątek pszczelarstwa i w odleglejszej przyszłości wiem, że będę chciała wskrzesić ten temat i kontynuować dzieło dziadka. Zdobyta wiedza na pewno mi się przyda. Przyjdzie na to odpowiedni czas.  

Dlaczego Domino? Bo ta jedna decyzja o sprzedaży mieszkania uruchomiła machinę życiowych zmian oraz decyzji o spróbowaniu nowych rzeczy, zdobyciu nowych umiejętności. Pewnego pięknego dnia, kiedy bez większych oczekiwań weszłam po raz kolejny na portal z nieruchomościami, moim oczom ukazała się nieruchomość, położona dokładnie w tej miejscowości, w której chciałam. Przyglądałam się zdjęciom, jakbym nie wierzyła w to co widzę. Próbowałam sobie przypomnieć czy na pewno nie widziałam tego domu przypadkiem. Nie było takiej możliwości. Był bardzo schowany przed światem 😊. Zadzwoniłam i jeszcze w tym samym tygodniu, w chłodny, mglisty, mokry, listopadowy dzień pojechaliśmy na spotkanie z jej właścicielem. Kolejny klocek układanki powoli wskakiwał na swoje miejsce. I jeszcze nie ostatni, jak się okazało. Tym ostatnim elementem była wiadomość o tym, że w moim 41 letnim życiu po raz pierwszy przyjdzie mi zostać mamą. Wszystkie te “nowości” zamanifestowały się w przeciągu 6 miesięcy od momentu wystawienia mieszkania na sprzedaż. Taki o to samowyzwalacz. Strach pomyśleć, ile ominęłoby mnie, gdyby nie tamta decyzja. Zatem jak widać na moim przykładzie warto odważyć się i zrobić jednak mimo tego strachu coś innego, szalonego, trudnego, bo to przyciągnie do naszego życia wiele dobrego.