Za horyzontem

Długo zajęło mi czekanie na kolejny przebłysk weny twórczej pt. o czym teraz pisać. Swoim zwyczajem jeździłam po lesie, choć już ciut mniej niż wcześniej, ale o tym za chwilę. Szukałam inspiracji w różnych miejscach, wydarzeniach, w spotkaniach z ludźmi i wszystkim tym co dokoła mnie. Coś tam mi się klarowało o zmianach, bo akurat kolejne zagościły w moim życiu wraz z początkiem roku. Poniekąd dlatego nie miałam czasu ani siły na pisanie.  Więc z tymi zmianami to tak bez przekonania. Aż do dziś. Pojawił się impuls.

Mam taką fajną książkę, którą kiedyś na lotnisku w Szczecinie, czekając na samolot powrotny do Warszawy, zakupiłam w tamtejszym kiosku. Od razu wpadła mi w oko, bo tytuł był mi dobrze znany. To książka z cytatami, złotymi myślami, naukami na każdy dzień. Jak zwał, tak zwał. Przeczytałam ją od deski do deski dawno temu. Potem odłożyłam na półkę. Kiedy wyprzedawałam swój księgozbiór, akurat tę pozycję zostawiłam dla siebie. To chyba jedna z takich książek, które po prostu warto mieć. Są ponadczasowe. Czasami więc do niej wracam. Spontanicznie. Otwieram na przypadkowej stronie z ciekawością przesłania jakie się z niej wyłoni. No i dzisiejsze brzmi, cytuję autorkę: „Jeżeli Twoje życie do tej pory wyglądało idealnie, jeśli sprawy układały znakomicie, to nie będziesz pałał chęcią ani czuł potrzeby, by cokolwiek zmieniać. Pragnienie odmiany wywołują w nas tak zwane „negatywne” zdarzenia, które boleśnie nas dotykają. Budzi się w nas wtedy potężne pragnienie, które jest niczym magnetyczny ogień i ma wielką moc. Bądź wdzięczny za wszystko, co sprawiło, że ogień ten rozniecił w Tobie ogromne pragnienie, ono bowiem da Ci siłę i determinację, dzięki którym zmienisz swoje życie”. Koniec cytatu… Te parę czyichś słów wyzwoliło chęć skrobnięcia kilku własnych.

Zatem zgadzam się z autorką. Sama zasmakowałam takiego przyparcia do muru, kiedy wszystko wewnątrz krzyczy, że dłużej już tak nie chcę, nie mogę, nie potrafię. To było na gruncie prywatnym. Kolejna zmiana dotyczyła sfery zawodowej. Wyzwoliła ją pandemia, a konkretnie wypowiedzenie z pracy, które otrzymałam z końcem listopada 2020 roku. Reakcje były dwie. Pierwsza, wezmę to na chłodno. W sumie spodziewałam się takiego scenariusza, żadne zaskoczenie. Moja branża tak bardzo dostała po tyłku, że zdziwiłabym się gdyby to nie nastąpiło. Druga, kilka cichych łez uronionych w samotności, bo przecież po 18 latach trzeba będzie rozstać się z tym miejscem, z tymi ludźmi i iść w nieznane. Żal do losu, do sytuacji, do szefa, choć to nie jego wina. Jest tylko człowiekiem, który przez blisko rok pandemii postarzał się i osiwiał, bo biznes, który budował przez 30 lat stoi na skraju bankructwa. Kombinowanie co zrobić, aby przetrwać, żonglowanie pracownikami, etatami, składanie wniosków o dotacje, zapomogi i co tam jeszcze po drodze było. Sytuacja nie do pozazdroszczenia. Następnego dnia rano obudziłam się w nowej rzeczywistości człowieka na 3 miesięcznym okresie wypowiedzenia. 3 miesiące… Dużo i niedużo. Zważywszy, że wszystko leży i kwiczy po pandemii znalezienie nowej pracy wydaje się arcytrudnym wyzwaniem, a wspomniane 3 miesiące ultrakrótkim okresem jak na zadanie, które stoi przede mną. W normalnych niepandemicznych warunkach pewnie byłoby inaczej. Mimo tej świadomości postanowiłam zastosować się do rady K. aby zacząć rozglądać się za nową pracą dopiero po Nowym Roku. Nie ma co psuć sobie świątecznego nastroju rozmyślaniem o tym jak to będzie. Różnie z tym postanowieniem było. Raz się udawało, innym razem nie. Ciężko opanować myśli. Nie byłabym sobą, gdybym jednak nie wykonała już jakichś pierwszych niewielkich ruchów wywiadowczych, mających na celu zapoznanie się z tym co tam obecnie na rynku pracy słychać, które firmy mimo pandemii prowadzą rekrutacje pracowników, jak zbudować profesjonalne CV, jak napisać list motywacyjny. Wici po znajomych rozesłałam. I na tym poprzestałam. Święta i Nowy Rok przyszły szybko. W styczniu trzeba było zabrać się na poważnie do szukania. Najtrudniej przyszło mi odpowiedzieć sobie na pytanie co ja chcę w życiu robić, w czym się sprawdzę. Ustalenie kierunku poszukiwań było dość złożonym procesem, w którym postawiłam głownie na różnego rodzaju testy kompetencji zawodowych. Przeczytałam mnóstwo artykułów z poradami, zrobiłam CV, nauczyłam się pisać listy motywacyjne. Rozesłałam setki aplikacji…i nic. A zegar tyka. Jednak nie to było najgorsze w mojej ocenie. Najgorszym był zupełny brak motywacji do pracy, który pojawia się w momencie kiedy dostajesz to wypowiedzenie. Nie miałam zaległego urlopu, który mogłabym wykorzystać. Mało tego, poproszono mnie o wsparcie koleżanki z działu w rozwijaniu pewnego projektu, który po raz pierwszy miał się wydarzyć w wersji 100% online. Jeszcze kilka lat wcześniej pewnie cieszyłabym się na możliwość współorganizowania takiego wydarzenia, jednak w tamtej chwili jedyne czego byłam pewna to to, że mi się zupełnie nie chce. Robiłam o co mnie poproszono z kilku powodów. Bo byłam lojalnym pracownikiem, bo nie chciałam zostawić koleżanki w potrzebie, bo chciałam pozostawić po sobie dobre wrażenie, a co najważniejsze, bo uważałam, że należy zachować się tak jak ja chciałabym, aby ktoś zachowałby się wobec mnie gdybym to ja potrzebowała pomocy.  Proste jak konstrukcja cepa, jak nie rób drugiemu co tobie niemiłe. Sporo energii mnie to kosztowało i zaowocowało wewnętrznym przekonaniem, że ja już nie chcę dłużej zajmować się tym czym zajmowałam się przez minione 18 lat. To uczucie urosło we mnie, wezbrało z dużą siłą. Wiedziałam, czego nie chcę, a to samo w sobie było już bardzo wiele. Z tego miejsca łatwiej było ustalić czego chcę. Nagle w głowie rozjaśniło się. Wszystkie te moje poszukiwania, czytanie artykułów, sporządzanie licznych listów motywacyjnych i ogólnie wałkowanie tematu, wyklarowało mi w głowie kierunek poszukiwań. Pojawiło się uczucie, jakby ktoś zdjął mi z barków niewidzialny ciężar, mało tego zafiksowałam się na jednego pracodawcę. W środku czułam, że to będzie moje miejsce pracy. Muszę tylko chwilę poczekać. I tak się stało. Jestem w nowym miejscu od kilku miesięcy. Branża, w której pracuję to kompletnie inna bajka, zupełnie przeciwny biegun. Początki były koszmarnie trudne. Ogrom informacji do przyswojenia w krótkim czasie, szybkie rozpoznanie tematu i na dodatek usprawnianie tego czego poprzednik nie potrafił zrobić. To jak zderzenie ze ścianą. W pracy goniłam w amoku, marząc że w końcu minie założone 8h pracy, żebym mogła odpocząć, ale głowa ani myśli to robić. W nocy śni mi się praca. Nad ranem już zastanawiam się co mam do zrobienia i jak bardzo chciałabym już dany etap mieć za sobą. Ale nie da się tak szybko. Po pracy zmęczona jak koń po westernie, bez sił i chęci do wyjścia na rower, że o pisaniu bloga nie wspomnę. W domu rozmowy toczą się tylko na temat mojej pracy. Do znudzenia. Praca, praca, praca. A w głowie permanentna rozkmina, czy oby na pewno była to dobra decyzja. Mój K. to anioł. Absolutnie nie należy do osób cierpliwych, ale tutaj… master level cierpliwości. Sporo naczytałam się książek o tym jak to nasza podświadomość manifestuje, że nie podoba jej się wychodzenie ze strefy komfortu, więc z pełną świadomością, że ten etap trzeba po prostu przeczekać, czekam… niecierpliwie. Bo nie lubię tego stanu. Jestem w nim permanentnie zmęczona. Po miesiącu sytuacja w końcu zaczęła się uspokajać. Głowa uwolniła się od męczących myśli o pracy. Zaczęłam lepiej sypiać. Co ciekawe, w tym okresie próbnym ani razu nie przeszła mi przez głowę myśl, że nie będą chcieli przedłużyć ze mną umowy. Była to jedna z tych kwestii, które analizowałam jeszcze na etapie poszukiwań, takie „ a co będzie jak mnie nie zechcą?”. Będąc w nowym miejscu, skupiona na realizacji celu i widząc, w jak krótkim czasie prostuję tematy, których poprzedniczka nie była w stanie ogarnąć w rok pracy na tym stanowisku wiedziałam, że o przedłużenie umowy mogę być spokojna. Nie ma to nic wspólnego z jakąś moją pyszałkowatością. Po prostu chłodna ocena sytuacji i wyciąganie wniosków. Dziś po kilku miesiącach pracy odnajduję się w tym co robię. Mam kontakt z zupełnie innym typem klienta niż w poprzedniej branży i są to bardzo miłe kontakty. Chcę tym ludziom dawać coś od siebie, ogromną przyjemność sprawiają mi rozmowy z nimi, daję im uśmiech, miłe słowo, zainteresowanie ich problemem a oni oddają mi o wiele więcej. Kiedy zastanawiałam się gdzie chcę pracować, gdzieś w środku była chęć pracy z papierami, bez ludzi, bez roszczeniowych klientów, bez ciągłego poganiania, asapów, deadline’ów, bo wszystko jest na wczoraj. Praca z papierami. Najchętniej gdzieś w odosobnionym pokoju, bez telefonu. Może w jakimś archiwum…;P. Okazuje się, że los zgotował mi i papiery i ludzi ;D. I z tych kontaktów z ludźmi najbardziej się cieszę. Ale to nie koniec zmian. Wiem, że to tzw. międzylądowanie. Na widnokręgu pojawił się inny, większy cel 😊. I myślę, że to co robiłam przez ostatnie 18 lat, w połączeniu z tym co robię teraz, przygotuje mnie na tę największą życiową zmianę. Na razie zrobiłam pierwszy krok, podobno najtrudniejszy…oby 😉