Zmierzwiony włos, białe wino powoli schodzi z organizmu, umysł delikatnie przyćmiony ale jakaś myśl w głowie jednak zakwitła. Chyba ważna skoro w tym stanie będąc zwlekłam się z łóżka aby sięgnąć po laptopa i skrobnąć parę słów. Wiem, że jeśli na gorąco nie zapiszę to myśl ucieknie i nigdy nie wróci. Zniknie też magiczne flow, które pozwala bez zastanowienia ciurkiem przelewać myśli na papier. Ogólnie czuję się średnio fajnie choć bywało gorzej. Wczoraj wieczorem było zdecydowanie przyjemniej. Wino tzw. mszalne, lekkie, schłodzone i orzeźwiające wchodziło jak marzenie. Kolejne osoby z najbliższego otoczenia świętują swoje jubileusze, więc okazji do wspólnego biesiadowania nie brakuje. Przy stole gwar, śmiech i radość bo mimo pandemii udało się zgromadzić w wąskim ale jakże zacnym gronie i pogadać w końcu z żywym człowiekiem. Jak za starych, dobrych czasów. Starych czyli przedpandemicznych. Wracając do wspomnianej myśli, z którą się obudziłam. Bo o niej ma być ten wpis. Czy możliwym jest, że będąc sobą w związku z drugim człowiekiem tak naprawdę wcale sobą nie jesteśmy? Tylko nam się tak wydaje ? Okazuje się, że takie spotkania w rzeczywistości porozwodowej ze starymi ziomkami, którzy znają Ciebie i pamiętają z innych czasów są niczym lustro, w którym można się całkiem nieźle przejrzeć i dowiedzieć o sobie bardzo ciekawych rzeczy. No i co się okazuje. Wychodzi na to, że oni znali jakąś inną osobę. Inną mnie. Czyli kogo tak naprawdę ? Oczywiście są to zdziwienia pozytywne. Uwagi z kategorii ależ Ty się zmieniłaś, jak rozkwitłaś, jaka z Ciebie fajna dziewczyna, wreszcie w końcu Cię widać bo zawsze byłaś w cieniu partnera. I jeszcze kilka innych tego typu komplementów. Tu przychodzi mi na myśl książka Katarzyny Miller „Kup kochance męża kwiaty”. Coś w tym jest skoro ludzie widzą nas w lepszym świetle po rozstaniu 😉.A jeśli jesteśmy powtórnie zakochani to już w ogóle. Czyli wychodzi na to, że kiedyś nie byłam fajna a teraz jestem ? A może zwyczajnie nie było okazji dostrzec tej mojej fajniejszej strony bo zostałam przyćmiona. Ktoś inny zawsze był gwiazdą wieczoru, zaryzykowałabym nawet stwierdzenie, że gwiazdą życia. Prowodyrem i inicjatorem wszystkiego. Wokół jego osoby kręcił się świat. Ja się tylko w niego sprytnie wpasowałam i starałam się nie przeszkadzać. Moja inteligencja emocjonalna sprowadziła mnie na totalne manowce relacji. Przekazałam pałeczkę dowodzenia nie tyle samym związkiem co wręcz sobą. I tak zapamiętali mnie ludzie. W imię szczęśliwej i wzorowej relacji małżeńskiej podporządkowałam się zamiast być równorzędnym partnerem. I to podporządkowanie jak widać nie dotyczyło jedynie decyzji, kto pije na imprezie a kto robi za kierowcę. Wychodzi na to, że bardzo mocno byłam w cieniu tej drugiej osoby nawet nie zdając sobie z tego sprawy. A mnie się wydawało, że przecież cały czas jestem sobą.
Przenosząc tę historię na dzisiejszy grunt czasem zastanawiam się ile jest mnie we mnie samej. Czy jestem w 100% prawdziwa i uczciwa wobec siebie czy może znów „inteligentnie” popełniam ten sam błąd starając się wpasować jak puzzel w czyjąś układankę, ku zadowoleniu otoczenia. Po drodze zupełnie zapominając o sobie. Żeby była jasność. Nie ma nic złego w takim dopasowaniu, bo chyba w sumie o to chodzi w związkach. Rozmawiać, dyskutować i iść na kompromis tam gdzie można. Ale jeśli się w tym zagalopujemy to po nastu latach znów ktoś może pokusić się o stwierdzenie, że się zmieniłaś. A tylko Ty będziesz wiedziała, że tak naprawdę to wróciłaś w końcu do siebie.
Mam taką refleksję, patrząc na domowe zwierzaki. Koty i króliki, bo z tymi zetknęłam się na różnych etapach swojego życia i wiem co nieco o ich zwyczajach. Przedstawiciele tych ras wydają mi się najbardziej reprezentatywne pod kątem tego co chcę napisać. Znamy ich rytuały i zachowania. Widzimy jak na co dzień funkcjonują sobie w swoim małym światku. I wydaje nam się, że tam jest jakiś naturalny rodzaj porozumienia, tolerancji i względnej równowagi. Czasem jedno ugryzie drugiego w tyłek bo jest zazdrosne o mizianie swojego ukochanego Pańcia albo Pańci. Innym razem to drugie odda pazurem z nawiązką. I niby jest po równo. Ale to tylko pozory bo kiedy jedno odchodzi za tęczowy most a drugie zostaje osierocone widać ogromną zmianę zachowania. Widać jak bardzo jedno było zdominowane przez to drugie, kto rządził a kto był tym inteligentnym puzzlem, który zawsze się dopasowywał. Wychodzi na to, że ludzie mają podobnie, tyle tylko że na własne życzenie. Odrobinę więcej zdrowej i zrównoważonej asertywności w tym wzajemnym dopasowywaniu się 😉.